wtorek, 30 lipca 2013

Nie rób oślich uszów- używaj zakładek

 Hej, jakoś nie miałam pomysłu na notkę. Czytam Atlas Chmur i jestem pod dużym wrażeniem tej książki ale o tym skrobnę w następnej notce. Dzisiaj wpis trochę nietypowy. Moja czytelniczka- Minerwa ( link do bloga) zaprosiła mnie do zabawy Nie niszcz książek- używaj zakładek :) Jako, że popieram tę akcję z miłą chęcią napiszę słów kilka o moich zakładkach, a raczej o ich braku.
To nie jest tak, że niszczę książki, ale po prostu... nie mam jednej stałej zakładki. Powód jest prosty, jestem zakręcona jak pasza w PGR (młodszemu pokoleniu radzę wygooglować:)) dlatego jako zakładek używam kolorowych karteczek. Takich jak na obrazku obok. Zazwyczaj są samoprzylepne, ale spokojnie... książką nic się nie dzieje. Kleju jest tam tyle ile mojej wiedzy z matematyki, więc bez szkód odklejają się nawet, od tych najtańszych książek drukowanych na jeszcze tańszym papierze. Czasem staram się być ekologiczna, więc używam już popisanych kartek, na których mam zanotowane: listy zakupów, godziny spotkań lub rozkłady autobusów (wspomniałam już że jestem zakręcona). Za przykładem Minerwy idąc do zabawy zapraszam następujących blogerów (zaproszenia roześlę jutro wieczór, bo na moim laptopie można już usmażyć schabowego)
 http://swiatwidzianyksiazkami.blogspot.com/
 http://ksiazkowerefleksje.blox.pl/html
 http://subiektywnie-o-ksiazkach.blogspot.com/
 http://bibliotekapodmarcepanem.blogspot.com
 http://sylwuch.blogspot.com/
 http://sheti-shetani.blogspot.com
 http://naczytane.blog.pl/
No a tutaj przeuroczy banerek związany z tą inicjatywą. Zapraszam, bo każdemu czytelnikowi zależy na tym by Nie niszczyć książek.
 PS. Moja mama mówi ośle uszy na pozaginane rogi książek :) 
PS II. Zaraz będę mieć 3 tysiaki (wyświetleń oczywiście) Dzięki :*

niedziela, 28 lipca 2013

Kochamy jedynie, to czego nie posiadamy całkowicie.

Strona Guermantes - Marcel ProustCzas odnaleziony - Marcel ProustNareszcie przeczytałam ten drugi tom, dla tych co czytają moje poprzednie wpisy, wszystko jest już jasne. Mianowicie przeczytałam W cieniu zakwitających dziewcząt autorstwa Marcela Prousta. Przy okazji poznałam kilka nowych słów np. reminiscencja, zapoznałam się lepiej z twórczością Francuzów ( do niedawna znałam tylko Zolę i Exupery'ego) i uświadomiłam sobie że muszę przeczytać cały cykl W poszukiwaniu straconego czasu, o października (czyli jakieś pięć tomów). Tyle ze wstępu, czas przejść do konkretów.
W stronę Swanna - Marcel ProustW cieniu zakwitających dziewcząt - Marcel ProustNie ma Albertyny - Marcel ProustCzy często zdarza Wam się, że jakieś zdarzenie lub zwykła czynność, powoduje, że na myśl przychodzą Wam różne wspomnienia. Dokładnie tak miał bohater Straconego czasu Proust, kiedy zajadał się magdalenki (takie ciastka) i popijał herbatą. To z pozoru błahe wydarzenie spowodowało u niego lawinę wspomnień. I tak powstał siedmiutomowym cykl opisujący życie pewnego francuskiego dworu na przełomie XIX i XX wieku, a przede wszystkim pewnego młodzieńca, wrażliwego na sztukę i kobiece wdzięki. Łatwo się domyślić, że owym tajemniczym młodzieńcem jest sam autor, który komentuje wydarzenia z perspektywy kilkudziesięciu lat. Jak to bywa w klasykach literackich wszech czasów, główny bohater dochodzi do filozoficznych, niemal na miarę epoki, w której żyje. Autor kreując główną postać ( a może siebie sprzed lat) chciał pokazać pozornie upływający czas, który po latach można odnaleźć i nadać mu zupełnie inne znaczenie. Prawda? Często zdarza nam się patrzeć na jakieś zdarzenia z perspektywy czasu, upływu dni, miesięcy, lat. Wtedy wydają się one zupełnie inne, na nowo na nie patrzymy i inaczej rozumiemy różne znaczenia. Przez siedem tomów, autor próbuje nam wyjaśnić tę z pozoru oczywistą prawdę. Smaczku lekturze dodaje sama kreacja bohatera. Wielu wrażliwych czytelników, może w nim dostrzec cechy które sami posiadają min.: wrażliwość na sztukę,dla której warto przebrnąć pięćdziesiąt stron opisu obrazu Rembrandta, no i oczywiście permanentną kochliwość. Książka, powiedzielibyśmy dzisiaj typowo obyczajowe, znajdziemy w niej przekrój dziewiętnastowiecznej arystokracji, dla której brakowało miejsca w nadchodzącym wieku. Wspomnienia dzieciństwa i młodości, a przede wszystkim wspomnienie epoki, która odchodziła do historii. Czego chcieć więcej ?
Magdalenka:) 
Sodoma i Gomora - Marcel ProustNiestety nie może być rak cukierkowo. Do stylu Prousta trzeba się przyzwyczaić, bo nie łatwo jego dzieła. Monumentalne opisy, znikome dialogi i niektóre przemyślenia autora mogą utrudnić czytanie. Ni mniej ni więcej warto, bo gdy już przebrniemy przez nudnawe opisy, przekonamy się że mało który autor tak pięknie pisze o miłości. 
Dla przypomnienia, W poszukiwaniu straconego czasu składa się z: W stronę Swanna, W cieniu zakwitających dziewcząt, Strona Guermantes, Uwięziona, Nie ma Albertyny, Czas odnaleziony.

czwartek, 25 lipca 2013

Wakacyjny odpoczynek.

Gildia magów - Trudi CanavanTak jak chwaliłam Wam się ostatnio, ambitnie czytam Prousta, dlatego zabrałam się za coś lekkiego, rzekłabym bardzo lekkiego, choć recenzowana pozycja ma ponad 500 stron. Oczywiście przeczytałam ją szybciej niż Prousta, choć ten jest nieco krótszy, o jakieś 50 stron. 
A książka o której chcę napisać słów kilka to Gildia Magów, autorstwa Trudi Canavan. Ostatnio, czyli jakieś miesiąc temu na moim blogu nawiązałam bardzo ciekawą dyskusję z Moreni, o pisarce z krainy kangurów ( dla niewtajemniczonych Canavan pochodzi z Australii) A tak w ogóle o tej pani pisałam w czerwcowej notce pt. Feministyczna Fantastyka z krainy kangurów Może to trochę przesadzony tytuł, ale doczekałam się w końcu fantastyki, gdzie główną bohaterką jest kobieta, a raczej dziewczyna, przed którą otwiera się wielki świat. Świat nieznany, przepełniony magią, alchemią, ale i intrygami czy spiskami...
Zbyt cukierkowe wprowadzenie, może trochę, ale już przechodzę do konkretów. Akcja powieści zaczyna się wraz z corocznym oczyszczaniem miasta. Polega ono na tym, że magowie z Gildii muszą pozbyć się włóczęgów i degeneratów. To bardzo niehumanitarne, no ale cóż fantastyka rządzi się swoimi prawami. Na takie zachowanie nie zgadza się główna bohaterka- Sonea, dlatego ciska kamieniem w jednego z czyścicieli. W ten sposób okazuje się, że posiada magiczne zdolności, które musi spożytkować. Dlatego Ci źli magowie, nagle okazują kawał dobroci dla dziewczyny ze slumsów i zabierają ją do szkoły magii ( do Hogwartu to im daleko) gdzie uczy się hamować swoją moc. Gdy już nabywa tą umiejętność, staje przed trudną decyzją: zostać czy nie zostać w szkole magii. Do tego trochę intryg z miłością w tle oraz próba przedstawienia patologicznego środowiska, na tle fantastycznego świata.
Książka budzi kontrowersje. Jednym się podoba, drudzy trzymają się od niej z daleka. Jak dla mnie nie jest to literatura najwyższych lotów, ale wcale tego nie oczekiwałam. Czasem warto poczytać coś co jest tak głębokie, jak moje wynurzenia intelektualne po dwóch piwach. Kolejną zaletą powieści jest to że czyta się ją praktycznie jednym tchem i to w zawrotnym tempie. Godzina w zupełności wystarczy na przeczytanie co najmniej 100 stron, dlatego jeśli szukacie książki na wakacje to tym bardziej warto :) A jakie są Wasze bardzo wakacyjne lektury, które preferujecie podczas wakacji lub urlopu ?
Za możliwość przeczytania dziękuję:

Autor: Trudi Canavan 
Tytuł: Gildia Magów
Wydawnictwo: Galeria Książki 
Liczba stron: 520
Ocena: 3/6


wtorek, 23 lipca 2013

Magia starych filmów.

W sumie mogłabym napisać baaardzo starych filmów, starszych od mojej babci. Mianowicie chciałabym zrecenzować film pt. Duck Soup czyli Kacza Zupa. Film znowu z polecenia przyjaciela, znowu się nie zawiodłam, aczkolwiek po jego obejrzeniu zaczęłam wątpić w poziom swojej inteligencji. 
Film, jest krótki, zawiera się zaledwie w 70 minutach. Ostatnio, jak widać po moim blogu mam trochę mało czasu, na recenzowanie wszystkiego co qlturalne. Kacza Zupa to komedia satyryczna, w której wystąpiła grupa aktorów o pseudonimie bracia Marx. Pewnie nie znacie tej grupy. Magia kina przedwojennego, bowiem film pochodzi z 1933:) Jak głosi wikipedia.org film znajduje się na 85 miejscu w rankingu filmów AFI. Owy ranking opiera się na głosach 1500 aktorów i znawców kina. Została opublikowana w 1998r. z okazji stulecia kinematografii. Wracając do naszej zupy... Czterech bohaterów, o dziwnych imionach, zabiera nas do jeszcze dziwniejszego państwa o nazwie Freedonia, która boryka się z dzisiejszymi problemami, takimi jak kryzys gospodarczy i społeczny. Państwo może uratować zastrzyk gotówki od starszej pani Teasdale, której spadek po mężu, przekracza wielokrotnie budżet zadłużonego państwa. Staromodna kobieta, oczarowana wdziękiem Rufusa, jednego z mieszkańców Freedoni, udzieli pożyczki pod warunkiem że ten zostanie prezydentem. Niestety jak to z władzą bywa, często dochodzą do niej idioci. W myśl zasady Kto błądzi ten rządzi, Rufus nadużywa władzy, szasta pieniędzmi i wypowiada wojnę sąsiedniemu państwu Sylvani (hm.... skąd my to znamy, czyżby rządy PiS-u, ach wybaczcie mi polityczne smaczki). Ni mniej ni więcej film wyśmiewa dyktaturę i to w jaki sposób dochodzi się do władzy oraz to co robi się z władzą nieograniczoną. Absurd, ironia i groteska sprawia że film ogląda się naprawdę przyjemnie. Poza tym komizm sytuacyjny i słowny jest niepowtarzalny. Nie spotkamy go w dzisiejszym polskim czy amerykańskim filmie. Kolejna sentymentalna podróż do przeszłości. Niestety, mam mały problem z filmami klasycznymi. Chyba przesiąkłam już dziewiętnastoletnim życiem w popkulturze, dlatego na niektórych sytuacjach musiałam się skupić aby je zrozumieć (jak dobrze że film można przewinąć). Niestety zauważyłam kilka mankamentów ekranizacji. Część scen, szczególnie tych z udziałem mima Harpo, tworzona jest w myśl zasady: rób wszystko co jest bezsensowne. Niby sentymentalne, takie trochę w stylu Chapilna, ale z drugiej strony nieco toporne i banalne. A jeśli już o Chaplinie mowa, film ośmiesza dyktatury, tak samo jak bardziej znana ekranizacja pt. Dyktator, tyle że recenzowana przeze mnie pozycja, powstała siedem lat wcześniej. 
Film świetny, zważywszy na realia i możliwości techniczne, w jakim powstał. Obawiałam się, że klasyk mnie zawiedzie. Nie zawiódł, a co więcej, kiedyś do niego wrócę.
Mam trochę zaległości w czytaniu, ponieważ szukam straconego czasu. I jestem dopiero w drugim tomie, ach ten Proust.
Scenariusz: Bert Kalmar, Harry Ruby
Reżyseria:Leo McCarey 
Rodzaj: komedia, satyra, muzyczny
Premiera: 17.11.1933
Ocena: 4/6

piątek, 19 lipca 2013

Dobrze być prawnikiem, a zwłaszcza w więzieniu

Witam Was Moi Drodzy. Znowu długa przerwa, ale cóż zrobić obowiązki wzywają. Nie mniej dziękuję wytrwałym, za czytanie i komentowanie, moich tekstów o wątpliwej jakości. W dosyć długiej podróży miałam przyjemność czytać Więziennego Prawnika. To odstępstwo od mojego lipcowego stosika, ale doczekałam się przeceny i zakupiłam. Dlatego wypadałoby przeczytać. A nawet trzeba, więcej Wam powiem, zrobiłam to z wielką przyjemnością.
Więzienny prawnik - John GrishamOkładkowe wprowadzenie zapowiada się ciekawie, bo daje nam garść niezwykle przydatnych informacji (o ironio) USA zna cztery przypadki zabójstw sędziów federalnych, w okresie pełnionych funkcji (muszę to sprawdzić). John Grisham opisuje podwójne morderstwo, którym pada wyżej wymieniony sędzia federalny- Rymond Fawcett i jego kochanka. Tymczasem, daleko od domku w którym zostały zamordowane ofiary, w zakładzie karnym, o złagodzonym rygorze, wyrok odsiaduje prawnik (z wyraźnym naciskiem na czarnoskóry, jakby to miało jakiekolwiek znaczenie na etapie pt. ''wprowadzenie do powieści) Malcom Barrister. Jest więzienną gwiazdą, pomaga pisać testament, wnioski rozwodowe i inne bajery mające pomóc niedouczonym więźniom. Tak mija mu czas z dziesięcioletniego wyroku, który odsiaduje będąc niewinnym (notabene jak każdy więzień, ach ta stara maksyma -Za co siedzisz? -Za niewinność). W więzieniu, gdzie jest wiele czasu na przemyślenia, tęskni za swoim synem i żoną która rozwiodła się z nim lata temu. Tymczasem do samotnego, niesłusznie skazanego prawnika docierają informacje o śmierci sędziego. Tak oto zaczyna się cała akcja. 
Zjadałam paznokcie jak czytałam tą książkę. Grisham słynie z thrillerów prawniczych. Większość z Was zapewne go zna z takich ryngrafów jak: Zaklinacz Deszczu, Komora, Raport Pelikana, .... można było by tak wymieniać i wymieniać. Wielu amatorów filmów nawet nie zdaje sobie sprawę że oglądają dobry thriller, który powstał właśnie na podstawie jednej z książek Grishama. Sama recenzowana pozycja nie jest jakaś wybitnie wyjątkowa, czytałam już lepsze choćby wyżej wymienione. Jednakże John Grisham to marka sama w sobie. Czy macie takich autorów, którzy napisali pierdyliard książek, a żadna z nich nie sięgnęła literackiego dna, a każda utrzymuje w miarę dobry poziom. Ja tak mam z tym autorem, dlatego systematycznie śledzę jego facebook'a i stronę internetową, w poszukiwaniu informacji o jakiejś nowej książce. Nie jest to literatura wysokich lotów, ale między Witkiewiczem a Proustem warto przeczytać coś dla odetchnienia.
A teraz pojadę prywatą i to straszną, wybaczcie :) Jak miałam dwanaście lat przeczytałam Komorę i wymyśliłam sobie nowy plan na życie. Siedem lat później jechałam złożyć dokumenty na Wydział Prawa i Administracji czytając Więziennego Prawnika. Aż się popłakałam normalnie. Dobra koniec patosu:) Piąteczka w ciemno i mam nadzieję, że wszyscy wielcy autorzy na przestrzeni dziejów, których oceniłam podobnie, nie przewracają się teraz w grobach. 
Za możliwość przeczytania dziękuję:

Autor:John Grisham 
Tytuł: The Rackeeter
Wydawnictwo:Albatros, 2012
Liczba stron:5/6
Ocena494

poniedziałek, 15 lipca 2013

Nietrafne marnowanie czasu

Trafny wybór - Joanne Kathleen RowlingNie mogłam spać. Obudziłam się nieco po siódmej, po mimo tego że dosyć późno wróciłam z koncertu zespołu IRA. Nie ukrywam do teraz jestem pod wrażeniem koncertu i całego zespołu. Jak miło posłuchać tego, że ktoś brzmi identycznie zarówno na żywo, jak i w internecie. Przed chwilą jak oszalały padał deszcz, a ja rozespana robiłam sobie poranną kawkę. Skoro już wstałam to napiszę o Trafnym wyborze. Czy rzeczywiście trafnym ?
J. K. Rowling zna każdy. Autorka serii o Harry Potterze, nie musiałaby już pisać kolejnej książki, bo seria o małym czarodzieju zarabia sama na siebie. Autorka jest kobietą odważną, dlatego zachciało jej się zadebiutować w innej tematyce. Literatura dla dorosłych? Wielu czytelników było zaskoczonych, co nie zmieniło faktu, że wszyscy z niecierpliwością  oczekiwali premiery. Lektura zaczyna się dosyć prowokująco. Umiera Barry, jeden z bohaterów. Taka informacja na początek ma sprawić, że nie odłożymy książki. Czy aby na pewno ? Następnie przez ponad pięćset stron autorka buduje całą fabułę książki. Dlatego mamy w niej takie smaczki jak walka o władzę, dorastanie, przekręty, czyli wszystko co mogłoby się wydarzyć w prowincjonalnym miasteczku Pagford.
Śmierć Barrego powoduje szereg konsekwencji. Po jego śmierci rozpoczyna się zażarta walka o władzę w Radzie Gminy. W tle wplecione są perypetie mieszkańców miasteczka, jak choćby nastolatki z problemami- Krystal, której bohater pomagał wyjść na prostą. Tak oto fabuła ciągnie się jak papier toaletowy.
Joanne Kathleen Rowling
Książka bardziej przypomina scenariusz filmowy z przesadzoną liczbą dialogów. Nie ukrywam zawiodłam się trochę na pani Rowling. Nie oczekiwałam sukcesu na miarę Harr'ego Pottera, bo tego chyba nikt nie jest w stanie uczynić, nawet sama autorka. Za to oczekiwałam kawałka porządnej literatury, nie chodzi mi tu o jakieś skomplikowane wywody psychologiczne, ale o przyzwoitą książkę. Literatura obyczajowa, to taki rodzaj pisarstwa, w którym książka jest albo świetna albo stanowi dno ewentualnie jest czymś po środku. Z przykrością muszę stwierdzić, że Trafny wybór to strzał w samo dno. Przegadane ponad 500 stron. dialogi głębokie, jak kałuża po letniej mżawce. Mnóstwo przekleństw i niezdrowe rozpisywanie się na temat pornografii. Pani Rowling bliska jest tematyka młodzieżowa. Chciała uchodzić za ekspertkę w tej dziedzinie, osadzając przy okazji fabułę w środowisku kryminogennym. Widać, że sukces kasowy Harrego... sprawił że autorce obce są problemy zwykłych śmiertelników, a co dopiero ludzi z marginesu społecznego.
Dobrnęłam do końca bo byłam ciekawa losów Krystal i tego czy rzeczywiście Barry zginął. Przebrnęłam, przekonałam się, nie polecam.
Dzisiaj jest 407 rocznica urodzin Rembranta :) co byśmy zrobili bez google.com ? 

Autor: J.K Rowling
Tytuł: Trafny wybór
Wydawnictwo: Znak, 2012
Liczba Stron: 1/6

sobota, 13 lipca 2013

Konsumpcja żaby

Zjedz tę żabę. 21 metod podnoszenia wydajności w pracy i zwalczania skłonności do zwlekania - Brian TracyWitam Was moi drodzy po całej trzydniowej przerwie, bez dłuższych wstępów zabieram się do recenzji. Ostatnio stałam na rozdrożu, czyli wybory studiów i inne pomaturalne bajery. W związku z tym przeczytałam dwa poradniki pana Briana Tracyego. Człowiek legenda, a nie słyszałam o nim ani słowa, dopóki moja znajoma nie wystawiła mu laurki, kończąc ją słowami Kaśka przeczytaj koniecznie. Wracałyśmy po koncercie Moniki Brodki, nieco podchmielone (będąc w pełni trzeźwym, ciężko było jej słuchać, na youtube.com brzmi o wiele lepiej). Pożyczyłam od niej książki i .... No i się rozczarowałam.
Wiadomości okładkowe okrzyknęły Tracyego specjalistą w psychologii sprzedaży, wykładowca, właściciel wielu firm, człowiek sukcesu. Przeczytałam jego dwie książki, a mianowicie Jak zjeść żabę oraz Milionerzy z wyboru. Jak głosi okładka, książki z żabką, lektura ma być doskonałym poradnikiem  który pomaga czytelnikowi zmierzyć się z różnymi wyzwaniami. Jak łatwo się domyślić tytułowe żaby są są metaforą ludzkich trudności, które my- zwykli śmiertelnicy musimy pokonywać aby osiągnąć sukces. Książka zawiera 21 porad, które sprowadzają się do prostego stwierdzenia Rusz tyłek z fotela i nie marnuj czasu. Druga książką  Milionerzy z wyboru również jest skupiona wokół magicznej liczby 21. Owe 21 instrukcji krok po kroku tłumaczy jak zostać milionerem. Cel plan i ołówek (gdzieś musisz spisać owy plan). Znasz 21 sposobów zostajesz milionerem. Banalne, really no to do dzieła.
Nie mogłam się wyzbyć przyrodzonej mi ironii. Kiedy widzę takie poradniki zalewa mnie po prostu krew. Ludzie wydają 20, 30, 100 zł ( no wy wypadku recenzowanych lektur 24.90) by poznać prawdy w stylu. Ogarnij się i dowiedz co chcesz od życia. Przecież każdy z nas wie, że trzeba mieć określony cel w życiu, aby go zrealizować należy się odpowiednio przygotować (tzn. nie śpij 15 godzin, nie imprezuj albo po prostu podnieść tyłek z fotela), nie odkładaj zadań i przewiduj konsekwencje. Każdy z nas to wie, prawda ? To dlaczego powstają coraz to nowe poradniki które piszą o tym samym. Czytałam wiele książek w ten deseń. Każda mówi to samo. Uśmiechaj się do lustra, zaakceptuj siebie i ciężko pracuj, a potem spijaj śmietankę sukcesu. Gdyby to było takie proste, metaforyczna żaba byłaby smacznym ciastkiem z czekoladą, a milionerów byłoby więcej niż bezrobotnych. Skoro poradniki gwarantują nam osiągnięcie sukcesu, to dlaczego tak nie jest?! Pewnie odezwą się głosy, że jedna czy druga książka ma nam tylko pomóc, stanowić jakiś drogowskaz czy coś w tym stylu. Ale ( nie zaczyna się zdania od tej partykuły, wiem!) każdy z nas wie że aby do czegoś dojść trzeba ciężko pracować, mieć cel i do niego dążyć. W takim razie po co marnować 49.80 by poznać tą oczywistą prawdę.
Milionerzy z wyboru. 21 tajemnic sukcesu - Brian TracyW komentarzach pod notką Planujemy wakacje czekaliście na recenzję żabek (cytat). Przeczytałam, poironizowałam, bo książka do mnie nie przemawia. Wam też nie polecam. Wystarczy streścić ją w dwóch zdaniach: Znajdź sobie cel, zrób sobie plan, który pomoże Ci zrealizować owy cel, pomyśl o konsekwencjach i rusz w końcu tyłek z fotela. Tylko tyle i aż tyle. Nie trzeba czytać ani żabek ani milionerów.  
Jestem ciekawa Waszego zdania, co myślicie o takich poradnikach? A może macie własne sposoby na osiągnięcie sukcesu ;) W następnym poście skrobnę troszkę o Pani Rowling, bo jestem dokładnie w połowie Trafnego Wyboru. Ciężko mi się skupić na tej książce, gdyż moje myśli zajmuje wiadomość która spadła na mnie jak grom z najjaśniejszego niebo. Jestem studentką Wydziału Prawa i Administracji na Uniwersytecie Warszawskim. Prawo, dzienne, a we wtorek czeka mnie wyprawa z dokumentami na Uniwersytet. Kulturalna rusza w świat i to całe 400 km od domu. Musiałam się pochwalić. Wśród Moich drogich czytelników są tegoroczni maturzyści, czekam na Wasze komentarze, może ślepy los sprawi że spotkamy się na Alma Mater ;)
Za możliwość przeczytania dziękuję wydawnictwu:

środa, 10 lipca 2013

O człowieku, który nie chciał żyć w ciągłej rewolucji.

W mały dworku - Stanisław Ignacy WitkiewiczHej :) Nie przeczę, zmuszam się trochę do napisania tego posta. Ostatnio jestem jakaś taka nieogarnięta. Sprawa jest prosta, rekrutacja na studia zjada całą moją energię. Mam nadzieję, że ten koszmar w końcu się skończy, a ja wrócę do normalnego życia. Wczoraj nie mogąc spać stwierdziłam, że zrobię sobie bardzo qlturalny wieczór, a raczej noc. Puściłam sobie Bacha. No trzeba w końcu przekonać się do tej muzyki klasycznej oraz przeczytałam dramat Witkiewicza. Kto czytał poprzednią notkę wie, że chodzi o sztukę W małym dworku. Jak większość tego typu lektur był opatrzony kilkustronicowym wstępem. Stanisława Ignacego Witkiewicza znamy przede wszystkim ze szkoły, moi drodzy maturzyści ;) a inni, no cóż, albo poznali albo najlepsze przed nimi. Jego biografia została przestudiowana przez wielu wybitnych badaczy, więc przytaczanie jej mija się z celem. Znalazłam jednak kilka smaczków z jego biografii.
W małym dworku - Stanisław Ignacy Witkiewicz-jako genialne dziecko, pobierał nauki w domu, a potem wbrew woli ojca studiował na ASP, którego chyba nie ukończył.;
-chciał się odróżnić od ojca, notabene również wybitnego artysty Stanisława Witkiewicza, dlatego przybrał pseudonim Witkacy;
-był uzależniony niemal od wszystkiego, począwszy od alkoholu, a na kokainie skończywszy (tak podobno wieść gminna niesie);
-dzień po wkroczeniu ZSRR, popełnił samobójstwo, ponieważ nie chciał żyć w powojennej rzeczywistości, która według niego miała być ostatnim najgorszym stanem rewolucji.
Jeśli o rewolucje chodzi jest ona niezwykle interesująco wyjaśniona w innym dramacie pt.Szewcy. Witkacy twierdził, że rewolucja ma trzy stany a mianowicie:
1.faszyzm
2.komunizm
3.technokracja (w której podobno dzisiaj żyjemy)
W małym dworku porusza zupełnie inny temat, nie związany z rewolucją. Dramat ten, jak zauważyła jedna z czytelniczek mojego bloga, traktuje o łatwiejszym temacie, a mianowicie o roli teatru w życiu. Witkiewicz sądził, że teatr miał być odzwierciedleniem snu. Dlatego we wszystkich jego sztukach zaburzona jest chronologia czasu, a rzeczy pozornie są pozbawione sensu. Zupełnie jak we śnie. Nie przypadkowo recenzowana sztuka nosi miano dramatu rodzinnego. Fabuła ni mniej ni więcej opiera się na tym, że zmarła kobieta- matka, zjawia się w swoim rodzinnym domu i jak gdyby nigdy nic rozmawia z współmieszkańcami. Przy okazji zdradza wszystkie rodzinne tajemnice i rozwiązuje wiele wątpliwości.
Wiem że może to brzmieć trochę nieskładnie ale Witkiewicza nie da się tak po prostu opisać, trzeba przeczytać jego sztuki i starać się wyciągnąć wnioski. Jeśli nic nie zrozumiecie, nie martwice się. Czysta sztuka  jak mawiał mistrz nie wymaga zrozumienia, bo sama w sobie jest rozwiązaniem.
Za możliwość przeczytania dziękuję: 
P I W
Autor: Stanisław Ignacy Witkiewicz
Tytuł: W małym dworku
Liczba stron: 75 ( wraz z 25 stronami wstępu)
Wydawnictwo: Państwowy Instytut wydawniczy, 1967
Ocena:5/6

poniedziałek, 8 lipca 2013

Planujemy wakacje

Dzień dobry, a raczej dobry wieczór. Mój wieczorno-nocny chillout z truskawkami i płytą Celebration Day. Kto zgadnie czyjego autorstwa? Kurcze jakoś nie mam pomysłu na notkę, chciałam napisać recenzję na temat filmu  Woodiego Allena pt. Zakochani w Rzymie. No cóż o wielkich rozczarowaniach napiszę innym razem. Tymczasem pochwalę się najnowszymi zdobyczami gdyż okradłam moją miejską i wiejską bibliotekę oraz moich znajomych. Dlatego uzbierało się koło 20 książek...
W małym dworku - Stanisław Ignacy Witkiewicz
W małym dworku
1. W małym dworku,  sztuka autorstwa Stanisława Ignacego Witkiewicza. Realizuje założenia czystej formy (maturzyści wiedzą o czym piszę, a Ci co nie wiedzą odsyłam do Wikipedii) z domieszką dramatu rodzinnego. Ciąg dalszy fascynacji Szewcami wypożyczony z polecenia przyjaciela.
Pożegnanie jesieni - Stanisław Ignacy Witkiewicz
Pożegnanie jesieni
2. Pożegnanie Jesieni, tego samego autora. Jedna z nielicznych zachowanych powieści mistrza Witkacego, w której w iście mistrzowski sposób analizuje różnego rodzaju odchyły od statystycznej normy, za którą uznaje się że ktoś jest normalny bądź nie. Z polecenia z tego samego przyjaciela, z ostrzeżeniem Uważaj, to metafizyczny bełkot. 
Trafny wybór - Joanne Kathleen Rowling
Trafny wybór
3. Trafny wybór, autora nie trzeba przedstawiać. Sama książka jest tak rozreklamowana i na wskroś zrecenzowana, co odbiera mi ochotę jej przeczytania. Ją z kolei poleciła mi dobra znajoma, od której zresztą pożyczyłam tę lekturę. Na razie stoi na półce, zobaczymy czy najdzie mnie na nią ochota. 
Gra anioła - Carlos Ruiz Zafón
Gra Anioła
4. Gra Anioła, autorstwa Carlosa Ruiz Zafona. Kolejna książka z polecenia, pożyczona od znajomej. Akurat ta seria zaczyna się powieścią Cień wiatru, której za Chiny zdobyć nie mogę. Zastanawiam się czy jak zacznę czytać tak od środka to połapię się w fabule? Czekać czy czytać, jeśli ktokolwiek wie uprzejmie proszę, o podzielenie się ową wiedzą tajemną.;)
Dzienniki Wojenne - George Orwell
Dzienniki wojenne
5. Dzienniki Wojenne, dzisiejszy nabytek z którego chyba najbardziej się cieszę. Ich autorem, jest twórca Folwarku zwierzęcego czy Roku 1984, Georg Orwell. Jak ją przeczytam, to zrecenzuję ją wraz z dwoma wyżej wymienionymi książkami. Od razu zapowiadam że wystawię mu taką laurkę, jakiej jeszcze świat nie widział. Gwarantuję że po takiej dawce słodyczy przestaniecie słodzić herbatę. 
Czerwona księżniczka - Dariusz Kortko
Czerwona księżniczka
6. Czerwona Księżniczka, jak już tak przy trudnych tematach jesteśmy. Książka autorstwa synowej pierwszego sekretarza KC PZPR, Edwarda Gierka. Biografia o życiu w cieniu legendarnego, nie koniecznie okrytego dobrą sławą nazwiska. Z utęsknieniem głaskałam tę książkę w Empiku. Gdy była w bibliotece, pobiegłam do półki na której stała. A na okładce dwa prześliczne dobermany. 
Zjedz tę żabę. 21 metod podnoszenia wydajności w pracy i zwalczania skłonności do zwlekania - Brian Tracy
Zjedz tę żabę
Milionerzy z wyboru. 21 tajemnic sukcesu - Brian Tracy
Milionerzy z wyboru
7. Milionerzy z wyboru oraz Zjedz tę żabę. Tak zupełnie z innej beczki, poradniki psychologiczne autorstwa Briana Tracy. O jego metodach krążą już legendy. Moja kolejna znajoma, która tak jak my- wszyscy maturzyści, szukała rozwiązania na swoje problemy związane z wyborem studiów. Podobno książki pomogły się jej ogarnąć. Każda ma siedemdziesiąt kilka stron. Pożrę je w jeden wieczór i może zrobię notatki, albo o 10 stronach rzucę którąś w kąt. Nie za bardzo lubię książki psychologiczne, no chyba że są autorstwa Dalajlamy . 
Towarzyszki cesarskich śniadań - Philipp Vandenberg
Towarzyszki cesarskich
śniadań
8. Towarzyszki cesarskich śniadań, czyli rola seksu w historii. Hmm... może źle to ujęłam. Intrygi, romanse i uczucia które wpływały na bieg historii. Tak ja numer 6 i 5 mój najnowszy biblioteczny nabytek. Ciocia mi ją poleciła. Ona i przyjaciel od Freuda (pisałam w czerwcu o tym wybitnym psychiatrze) no i od Witkiewicza, polecają mi same świetne książki. A obu polecających dzieli niemal trzydzieści lat:)
Na Zachodzie bez zmian - Erich Maria Remarque
Na zachodzie bez zmian
8. Na zachodzie bez zmian, byłam kiedyś na blogu, w którym autorka zachwalała autora powieści Remarque i jego inne dzieło pt. Łuk Triumfalny. W mojej wiejskiej bibliotece, była tylko i aż ta pozycja. Wojna widziana oczyma młodych ludzi... Będę zjadać paznokcie, podczas jej czytania. 
Doktor Faustus - Thomas Mann
Doktor Faustus
9. Doktor Faustus, tego nikt mi nie polecał. Przypominam sobie tylko notatki do matury i nazwisko autora tej lektury, czyli Tomasza Manana. Obiecałam sobie, że gdy to maturalne szaleństwo się skończy przeczytam tę powieść. A że obietnicy dotrzymuję to ją wypożyczyłam. Ponad to sama powieść nawiązuje do romantycznego Fausta. Ach, nasze dyskusje na studniówce, na temat jego romansu z czternastolatką czyli witamy w świecie nerdów. 
Instynkt śmierci - Jed Rubenfeld
Instynkt śmierci
10. Instynkt śmierci, kryminał osadzony w latach dwudziestych XXw. czyli epoce którą kocham. Autor Jed Rubenfeld, napisał również Sekret Freuda. Ktokolwiek widział tę powieść, proszony jest o kontakt z autorką. Od siebie dodam że książka numer dziesięć przeraża troszkę objętością, ale ma literki jak dla emerytki. Na odstresowania po mega trudnych lekturach można pozwolić sobie na kryminał. Jed nie zawiedź mnie;)
Król kłamstw - John Hart
Król kłamstw
11. Król kłamstw, książka o zawodzie którego nigdy wykonywać nie będę (trzeba było lepiej napisać maturę).Wszyscy mi ją odradzali (książkę), ale myślę sobie, słucham siebie, najwyżej się wynudzę, moja sprawa. w głębi duszy wierzę że się nie wynudzę, Hart nie zawiedź mnie!
Marley i ja. Życie, miłość i najgorszy pies świata - John Grogan
Marley i ja
(polskie wydanie)
12. Marley & me. Z tą książką była ciekawa sprawa. Nie czytam literatury obyczajowej, ale gdy w tle jest biszkoptowy lablador, to szybciej bije mi serce. Sprawa się skomplikowała bo znalazłam książkę tylko po angielsku. Po recenzji zobaczycie ile z niej zrozumiałam
Atlas chmur - David Mitchell
Atlas Chmur
13. Atlas Chmur, tutaj wiele pisać nie będę. Poszłam do kina, potem dowiedziałam się że jest książka. Wypożyczyłam i sobie czeka.
14. Gildia Magów przeczytałam prequel do tej serii, to mi się spodobał. A że cała saga jest w bibliotece to wypożyczyłam. Czasem warto poświęcić kilka godzin wciągającemu czytadłu.
Gildia magów - Trudi Canavan
Glidia Magów
W cieniu zakwitających dziewcząt - Marcel Proust
W cieniu zakwitającyhc
dziewcząt
15. W cieniu zakwitających dziewcząt, drugi tom z siedmiu części cyklu W poszukiwaniu straconego czasu. Przyjaciel powiedział mi, że każdy kto choć trochę orientuje się w literaturze, to zna Prousta. Dlatego ambitnie czytam i muszę zmienić wklejki w z lubimy czytać. A tak wgl. to biorę z tej strony miniaturki zdjęć, za co niezmiernie dziękuję autorom tej strony.

Ale się dobrze bawiłam pisząc tę notkę. Siedzę sobie teraz z moim laptopem obłożona książkami a w tle leci mi Led Zeppelin. Mówi się że z jego płyty Celebration Day najlepszym kawałkiem jest Stairway to Heaven mi osobiście najbardziej podoba się Since I've been loving you. Zresztą sami posłuchajcie.


niedziela, 7 lipca 2013

"W ciemności...'' czyli o tym jak często nie doceniamy światła.


Daniel Paisner Skąd wziął się ten tytuł? Jak czytałam na okładce, tytułowy sweterek znajduje się w zbiorach Muzeum Holocaustu w Waszyngtonie (tak w ogóle w USA był holocaust? Mniejsza, Amerykanie znają się na wszystkim), należał do autorki książki, wówczas ośmioletniej Krysi. Urodziła się we Lwowie (najbardziej polskim z niepolskich miast), gdzie Żydzi stanowili jedną czwartą mieszkańców. W sierpniu 1939 r. urodził się bart bohaterki- Paweł, a miesiąc później naziści wkroczyli do naszej ojczyzny. Chiger w rozbrajająco prostych słowach opisuje tułaczkę bogatej żydowskiej rodziny, której przyszło mieszkać w małym pokoju w getcie. Po jego likwidacji, Chigerowie aby przeżyć musieli zejść na samo dno, nie szukajcie skomplikowanych metafor. Chodzi po prostu o kanały. I to dwa długie lata. Wtedy zaczyna się najciekawszy motyw książki. Rodzinie pomaga przeżyć przestępca Leopold Socha, dowód na to że z bandziora można stać się bohaterem, albo przynajmniej dobrym człowiekiem (takie opowieści umacniają mnie w wierze, o micie resocjalizacji).

Dziewczynka w zielonym sweterku - Krystyna Chiger   Wbrew pozorom nie napiszę o spektakularnym filmie Agnieszki Holland, a tak w ogóle to jeszcze go nie oglądałam. Zrobiłam sobie książkowy wstęp do filmu. W związku z tym przeczytałam książkę autorstwa, wyjątkowej kobiety, Krystyny Chiger. Nie jest ona ani pisarką, ani poetką, ani tym bardziej Noblistką. Pracy nie miała zbyt przyjemnej, bo całe życie pracowała jako dentystka. Wcześniej,lata jej dzieciństwa upłynęły pod znakiem II WŚ i walki o przetrwanie. Jak ona wyglądała? Dowiemy się tego z książki Dziewczynka w Zielonym Sweterku.
   Średnio przepada, za książkami traktującymi o holocauście. Czasem mam wrażenie, że w tym temacie napisano wszystko. Dlatego z ledwością przebrnęłam choćby przez opowiadania Borowskiego. Za to od deski, do deski przeczytałam Archipelag GUŁ-ag czy Inny Świat. O zbrodniach sowieckich pisze się żałośnie mało w porównaniu ze zbrodniami nazistowskimi (pamiątka po czasach komuny?) a przecież były to równie okrutne i zbrodnicze systemy. Cat- Mackiewicz powiedział kiedyś, że Niemcy robili z nas bohaterów, a sowieci gówno.
  Książka z serii półka na wakacje. No cóż pojęcie lekka lektura na wakacje każdy rozumie inaczej, dlatego dziękuję wam za wyrozumiałość.
ZA MOŻLIWOŚĆ PRZECZYTANIA DZIĘKUJĘ 
Autor:Krystyna Chiger, Daniel Paisner (zdjęcie na początku postu)
Tytuł:Dziewczynka w zielonym sweterku
Wydawnictwo:PWN, 2011
Ocena: 3/6

sobota, 6 lipca 2013

''Umrzeć- tego się nie robi kotu''

 ''Uśmiechnięci, współobięci,
  Próbujemy szukać zgody,
Choć różnimy się do siebie,
Jak dwie krople czystej wody.''
  Mam ostatnio jakiś wisielczy nastrój. Zły, paskudny i jeszcze gorszy (wybrać dowolny epitet). Wiecie jak to jest? Niby jest dobrze, ale czegoś brakuje. Raczej kogoś, a może kogoś i czegoś. Koniec pseudo-inteligentnych rozważań na poziomie dziecka z gimnazjum ( dobra, ostatnio nadużywam słowa gimbus).  Czas zająć się czymś mądrym, a raczej kimś mądrym. Napisałabym z patosem, polskim dobrem narodowym, którego często nie znamy. Piszę o polskiej wybitnej, wspaniałej etc.... Wiadomo, że o panią Wisławę chodzi. O oscarowych produkcjach już pisałam. Czas się zająć noblistami. A raczej Noblistką, która nie chciała tego tytułu i broniła się od niego jak tylko się dało.
Plik:Szymborska 2011 (1).jpg  Pani Szymborska, urodziła się w lipcowy poranek 1923 r. we wsi Kórnik koło Poznania. Trzy dni temu obchodziłaby dziewięćdziesiąte urodziny. O jej życiu prywatnym nie wiemy zbyt wiele, gdyż poetka unikała dziennikarzy jak ognia. Zapewne mało kto wie że imię Wisława, było drugim. Gwoli ścisłości nazywała się Maria Wisława. Życie spędziła w Poznaniu, Toruniu i Krakowie, gdzie żyła do końca swoich dni. W jej prywatnych zapiskach znalazła się prorocza notatka, głosząca że skromna dziewczyna z Poznania zostanie pisarką na miarę Marka Twaina.
 Jej młodość upłynęła pod znakiem wojny,a potem komunizmu, z którym miała chwilowy romans. Jednakże nigdy nie czuła socjalistycznej rzeczywistości o czym świadczą jej wiersze z tego okresu:
''Pytania brzmią ostro
Ale tak właśnie trzeba
Bo wybrałeś życie komunisty
I przyszłość cię czeka''
  Niechlubne błędy z przyszłości do dzisiaj są jej wypominane, głównie przez ludzi, którzy kiedyś jak komuniści, wiele o patriotyzmie krzyczeli, a nie mieli z nim wiele wspólnego. W międzyczasie wyszła za mąż za Adama Włodka, z którym się rozwiodła i żyła z Kornelem Filipowiczem, aż do jego śmierci.
  Tyle wiem o jej życiu prywatnym. Zapomniałam dodać że miała jeszcze trzy wielkie namiętności. Uwielbiała boks, a w szczególności Andrzeja Gołotę, który po jej śmierci napisał tomik wierszy na cześć poetki ( kto by pomyślał). Wielką miłością darzyła papierosy, które paliła od okupacji ( a pomyśleć że dożyła niemal 89 lat). Poza tym kochała kicz. Kupowała rzeczy, których normalny człowiek nie wziąłby nawet do ręki. Spotkania które organizowała kończyły się loteryjką, w której każdy wygrywał jakiś upiorny fant. 
Plik:2011-01-17Komorowski+szymborska.jpg   Jak widać była zwykłym człowiekiem. Jej życie było pełne kontrastów, dokładnie tak samo jak twórczość. Obok wzniosłych utworów pisała limeryki, czyli zabawne utwory wierszowane, o prostym słownictwie. W swoim życiu napisała zaledwie trzysta wierszy. Jak na noblistę, trochę mało, ale Mistrzyni z rozbrajającą szczerością odpowiadała: Mam w domu kosz.
  W 1996 r. otrzymała Literacką Nagrodę Nobla, którą nazwała tragedią sztokholmską. Bała się, że przez nią przestanie być osobą, a stanie się osobistością. Jak widać po zachowaniu była skromną osobą. Z dystansem podchodziła do rzeczywistości, sądziła że nie tylko ludzie są rozumnymi istotami na świecie. Świadczy o tym choćby wiersz Kot w pustym mieszkaniu napisany po śmierci jej życiowego partnera Kornela Filipowicza. 
   Odeszła, wraz z początkiem lutego, 2012r. Dobrze pamiętam ten dzień. Nie poszłam wtedy do szkoły, otwarłam wino i czułam się jak... kot w pustym mieszkaniu. Odeszła kolejna osoba, która nadała blasku epoce w której żyła. 

A tutaj dodaję źródło, skąd czerpię inspiracje, jakby moja wątpliwej jakości notka nie wystarczyła, a jeśli nawet wystarczyła to i tak obejrzyjcie ;)



środa, 3 lipca 2013

God is dead?

   Witam moich drogich czytelników. Wczoraj były dziewięćdziesiąte urodziny Wisławy Szymborskiej. W najbliższym czasie napiszę o niej słów kilka. Mam zamiar też zrecenzować jedną książkę o II WŚ, kto śledzi rubrykę ''To co czytam'' lub ''Przeczytałam i polecam '' będzie wiedział o co chodzi. W związku z tym dzisiaj zajmiemy się czymś lekkim. Lekkim to stwierdzenie na wyrost bo heavy metalowy zespół raczej do tego gatunku nie należy. W związku z tym, że nic muzycznego dawno nie recenzowałam więc czas na Black Sabbath. Zapewne po tytule wielu z Was spodziewało się jakiegoś rozważania na temat istoty Boga lub jego braku ( to takie w moim stylu). Spokojnie, przeczytam tylko Boga urojonego i dowiem się czegoś jeszcze o najnowszej powieści Dana Browna pt. Inferno, to jeszcze Was tym zamęczę:)
http://userserve-ak.last.fm/serve/_/249929/Ozzy+Osbourne+The+Ozzman.jpg    Jak na razie skupmy się na najnowszej płycie Ozziego i jego kumpli z Birmingham. Na początku tradycyjnie napiszę kilka słów o kapeli. Czarny Sabat powstał w 1968r. ( mają tyle lat ile mój tata). Jak to zwykle bywa skrzyknęło się czterech nastolatków i coś z tego wyszło. Czy tym inspirują się, powstające jak grzyby po deszczu, młodzieżowe kapele? Nie mniej Ozziemu, Tonyemu, Billowi i Greezerowi (zapewne źle odmieniam ich pseudonimy) się udało. Nagrali od 1970 chyba ze dwadzieścia płyt. Od razu przyznaję się bez bicia nie słuchałam wszystkich. Po każdej piosence Black Sabbath muszę nieco odpocząć i przemyśleć to co przesłuchałam. No a jest co. Nie będę wiele pisać, oto tłumaczenie tytułowej piosenki


Zagubiony w ciemnościach
Odpływam od światła
Wiara mojego ojca, mojego brata, mojego stwórcy i zbawiciela
Pomaga mi przetrwać noc
Krew na moim sumieniu
Morderstwo w myślach
W mroku powstaję z grobu, wprost w nadchodzącą zagładę
Teraz moje ciało jest moją świątynią

Krew płynie niepowstrzymanie
Deszcz staje się czerwony
Daj mi wina
Ty zatrzymaj chleb
Głosy dźwięczą w mojej głowie
Czy Bóg naprawdę umarł?
Czy Bóg umarł?

Rzeki zła płyną przez umierającą krainę
Pływając w smutku, zabijają, kradną, biorą
Jutra nie będzie, grzesznicy będą potępieni
Z prochu w proch
Nie możesz ekshumować mojej duszy
Komu zaufasz, kiedy korupcja i pożądanie, wiara wszystkich niesprawiedliwych,
Pozostawi cię pustego i niepełnego?

Kiedy ten koszmar minie? Powiedz mi!
Kiedy zdołam opróżnić swoją głowę?
Czy ktoś mi w końcu odpowie?
Czy Bóg naprawdę umarł?

Aby obronić swoją filozofię
Aż do mojego ostatniego oddechu
Odchodzę od rzeczywistości
W żywą śmierć
Czuję empatię wobec wroga
Aż nadejdzie właściwy moment
Z Bogiem i Szatanem u mego boku
Ciemność stanie się światłem

Patrzę na deszcz
Jak czerwienieje
Daj mi więcej wina!
Nie potrzebuję chleba!
Zagadki które żyją w mojej głowie
Nie wierzę, ze Bóg umarł!
Bóg umarł!

Nie ma dokąd uciec
Nie ma gdzie się schować
Zastanawiam się, czy spotkamy się po drugiej stronie
Czy wierzysz w słowa, zapisane w dobrej księdze?
Czy może to tylko święta bajka, a Bóg nie żyje?
Bóg umarł!

Nadal głosy w mojej głowie mówią mi, że Bóg umarł
Krew się wylewa, deszcz czerwienieje,
Ja nie wierzę, że Bóg umarł!

 Za tłumaczenie dziękuję stronie tekstowo.pl

W takim tonie są utrzymane niemal wszystkie utwory.  Niby to samo ale ich najnowszy krążek 13 (dopiero teraz podałam tytuł) jest potwierdzeniem stwierdzenia, że Mężczyzna jest jak wino, im starsze tym lepsze. Zespół powrócił po osiemnastu latach przerwy. Spodziewałam się czegoś  w stylu reaktywowanego Dżemu (moim skromnym zdaniem teraz nie da się tego słuchać) płyta 13 pozytywnie mnie zaskoczyła. Po pierwsze, płyta ma zaledwie osiem utworów. Ale jakich ?! Każdy trwa średnio 7-8 minut więc jest czego słuchać. Co więcej, 13 to swoisty mix. Znajdziemy tam utwory spokojne, dla fanów rocka, jak choćby End of begining czy podkład do podcinania żył dla dziecka emo pt. Zeitgeist. Poza tym zagwarantowana odpowiednia dawka heavy metalu. Może momentami za długa, ale fani takiej muzyki będą zachwyceni.
  Pewnie to nie jest płyta, którą wszyscy się zachwycają. Nie jest to też muzyka tylko dla osób, które od stóp do głów ubrane są na czarno i chodzą w glanach. Ja nigdy tych butów nie miałam na sobie, lubię czarne rzeczy (z umiarem), ale nigdy nie identyfikowałam się z tą subkulturą. Słucham takiej muzyki w tle, zamiast komercyjnych stacji lub o zgrozo telewizji muzycznych. Lubie słuchać dobrej muzyki, a Black Sabbath do takiej należy, a płyta 13 tylko to potwierdza.

Tytuł: 13
Zespół: Black Sabbath
Rok wydania: 2013
Ocena: 4/6
  PS. Pisać tą czcionką czy wrócić do poprzedniej?

wtorek, 2 lipca 2013

''Trwa wielka sztuka, a ty możesz dopisać swój wers.''- czyli gdzie się podziali nauczyciele z dawnych lat?

Stowarzyszenie umarłych poetów - Nancy H. Kleinbaum   Po Noblistach, czas na dzieła Oscarowe. Dla ścisłości, po jakimś miesiącu czytania  znalazłam w bibliotece książkę autorstwa pani Nancy Kleinbaum. Jej książka Stowarzyszenie Umarłych Poetów, powstała w dziwnych okolicznościach. Jak dla mnie, bowiem najpierw powstał film, a później na podstawie scenariusza, książka. Mniejsza o to, fabuła jest taka sama więc zabieram się do recenzji. 
    Reżysera Petera  Weira, nie znałam wcześniej. No cóż, muszę oglądnąć Niepokonanych. Tymczasem o Stowarzyszeniu... W kilku słowach, akcja rozgrywa się w szkole. I to nie byle jakiej, bo w elitarnej Akademii Welton'a. Jej czterema naczelnymi zasadami są: tradycja, honor, dyscyplina, doskonałość. I tak przez sto lat, od 1859. W 1959 r. czterej przyjaciele: Neil Perry, Knox Overstreet, Gerard Pitty oraz Charlie Dalton rozpoczynają kolejny rok szkolny, mający przygotować ich do podjęcia studiów. Niby nic szczególnego. Skostniałą i anachroniczną szkołę ożywia niekonwencjonalny nauczyciel języka angielskiego, John Keating, który również ukończył elitarną akademię Welton'a. Od pierwszej lekcji profesor zaskakuje widza ekscentrycznym podejściem do swojej pracy, o czym świadczy choćby zwrot z wiersza o Abrahamie Lincolnie, O kapitanie mój kapitanie. Owym zwrotem uczniowie, jeśli oczywiście chcą mogą się zwracać do profesora. Co na celu ma taki zabieg? Keating pragnie by jego uczniowie stali się wolnomyślicielami i zrozumieli kwintesencję poezji, dlatego w programie nauczania ekscentryczny nauczyciel pominął choćby pozytywistów czy realistów (chciałabym tak). Nadto pragnie wpoić uczniom zasadę carpe diem. Siedemnastolatkowie, będący pod wpływem charyzmy Keating'a, odnawiają tytułowe Stowarzyszenie Umarłych Poetów.  Dlaczego odnawiają, a nie zakładają? Jeden z czwórki przyjaciół, bodajże Neil Perry, wypożyczył z szkolnej biblioteki kronikę pamiątkową, w której był krótki życiorys Keating'a. Z niego dowiadują się, że ich nauczyciel nie był wzorowym uczniem, sprawiał problemy wychowawcze, a jednym z nich była działalność w nielegalnym, tytułowym Stowarzyszeniu. Tak zaczyna się, zarówno film jak i powieść. Jak się zakończy ? Zapraszam do lektury lub przed ekrany.
Stowarzyszenie umarłych poetów - Nancy H. Kleinbaum
   Naprawdę warto. Dlaczego? Kleinbaum i Weir stawiają nam pytanie, co się stało z nauczycielami z powołaniem i pasją. Historia Stowarzyszenia... wywołuje w nas tęsknotę za autorytetami oraz indywidualizmem, który zatraca się w szarej rzeczywistości. Każdy z nas potrzebuje kogoś kto pozwala nam wykrzesać z siebie choć odrobinę indywidualizmu czy kreatywności.  Zapewne takim kimś był John Keating. Nauczyciel, o którym wielu z nas mogłoby tylko pomarzyć. Choć z drugiej strony, czy oczekujemy od szkoły by wpajała nam ideały, czy uczyła nas do mniej lub bardziej głupich egzaminów?
Stowarzyszenie umarłych poetów - Nancy H. Kleinbaum
   Haha, znalazłam sobie temat wprost idealny na wakacje. Ja i moja umiejętność dobierania tematów. Jednakże byłam pod tak ogromnym wrażeniem książki, że jeszcze tego samego dnia oglądałam film. Jednym tchem przeczytałam 120 stron, gdy zadzwoniła moja znajoma. Z bólem serca odłożyłam powieść, a raczej wpakowałam ją do torebki. Gdy wracałam do domu, miejscowy żul, dwie panie, które miały więcej tapety na twarzy niż ja na ścianie, oraz zmęczona życiem pani z dzieckiem, patrzyli na mnie jak na wariatkę, bo gdy kończyłam czytać miałam łzy w oczach, a płakanie w autobusie nad książką, jest co najmniej dziwne, dla przeciętnego zjadacza chleba. Mniejsza o to. W powieści Marqueza, narzekałam na niedostatek dialogów. Pani Kleinbaum zaserwowała mi ich aż nadto. Książka może nie jest dziełem literackim, ale chwyta za serce. Ekranizacja, na której bazie powstała, jest niezmiernie wciągająca. Po mimo tego że oglądałam ją o drugiej w nocy nie zasnęłam, a spokój jaki niesie ze sobą noc i własne łóżko, pozwoliły mi wyć do woli. Wiem, że za to co napisze mogę narazić się na krytykę książko-holików, ale film podobał mi się dużo bardziej.;)
Stowarzyszenie Umarłych Poetów   
 Książka
Autor: Nancy H.Kleinbaum                          
Wydawnictwo: Rebis, Poznań 2000            
Liczba stron: 154                                          
Ocena: 4/6                                                
Film:
Scenariusz:Tom Schulman
Reżyseria:Peter Weir
Rodzaj: dramat
Premiera:02.06.1989( świat) 07.10.1990(Polska)
Ocena :5/6