Sławomir Kryński powraca w nowej odsłonie. Po "Listach miłosnych" czy serii z "kotkiem" w tytule, reżyser serwuje odbiorcom bulwarową farsę. Jedni będą płakać ze śmiechu, a drudzy ronić łzy rozpaczy.
O stanie szkoły polskich komedii romantycznych powstało wiele dowcipów. Sam reżyser próbuje uniknąć tego gatunku, uciekając w farsę. "" nie są klasyczną komedią romantyczną - reprezentują raczej gatunek, którego polscy twórcy unikają jak ognia. Serie pomyłek, które dzieją się w zabójczo szybkim tempie i z solidną dawką humoru, miały być gwarancją sukcesu.
"" to film, w którym scenariusz miał być mocnym punktem, dopracowanym w najmniejszym szczególe. Niestety fabuła może rozczarować swoją banalnością. Nieśmiały producent filmowy Albert (Bartek Kasprzykowski) szuka w Sieci swojej drugiej połówki. Tak trafia na spragnioną miłości, samotną panią adwokat - Barbarę (Sonia Bohosiewicz). Przez chwilę możemy poczuć się jak w książce "S@motność w sieci". Ona i on - na portalu randkowym podsyłają sobie zdjęcia (notabene nie swoje), aż po jakimś czasie postanawiają się spotkać. Jak w każdej farsie, bohaterowie popełniają rozliczne błędy. Umawiają się, ale.... na randkę posyłają atrakcyjnych zastępców, których zdjęcia wysłali sobie nawzajem. W tej roli sprawdza się Weronika Książkiewicz, odtwórczyni roli Ludmiły, stypendystki zza wschodniej granicy, oraz Rafał Królikowski, który gra Alexa, niedoszłego aktora. Tak oto zaczyna się misterna intryga okraszona niewybrednymi żartami z wątkiem kryminalnym w tle.
Diamenty, mafia, rosyjscy agenci i oczywiście... zakochani. Lekko, łatwo i przyjemnie - każdy znajdzie coś dla siebie. Podejrzanie cukierkowo? Pomimo tego, że scenariusz miał być śmieszny, wymagający widz nie będzie płakał ze śmiechu. Zwroty akcji i gagi są sztuczne jak dialogi statystów z "Dlaczego ja". Poza tym przeciętny, trzeźwo myślący widz domyśli się, że posłanie na randkę swoich atrakcyjnych zastępców wykluczy możliwość dalszego romansowania. Jak mówi stare przysłowie: "Im dalej w las, tym więcej drzew", a kolejne wątki są równie naciągane. Przypadkowe podobieństwa i niewiarygodne zbiegi okoliczności powodują, że historia zakochanych staje się podejrzanie nierealna.
Humor - kluczowy aspekt każdej komedii - również nie przyprawi nas o wybuch niekontrolowanego śmiechu. Chińczyk z czapką-pilotką na głowie ledwo mówiący łamaną polszczyzną dawno przestał śmieszyć. W dodatku stare jak świat stwierdzenie padające z ust tegoż bohatera: Kto jest taki głupi, żeby pukać, jak ma klucz? - równie dawno przestało powodować łzy śmiechu. Może dlatego, że pada w co drugiej komedii? Ponadto reżyser próbuje nam wmówić, że słowo "cytryna" brzmi po francusku tak samo jak Citroen. Nic tylko płakać, ale czy ze śmiechu? To kwestia problematyczna. Przez godzinę i czterdzieści minut na ekranie zobaczymy wiele młodych, nieznanych przeciętnemu widzowi twarzy. Jest to zaleta filmu, bo "młodzi" dodają świeżości polskiej kinematografii. W tle dostrzeżemy znanych polskich aktorów, takich jak Katarzyna Figura czy Krzysztof Kiersznowski, znanych z klasyków typu "Kiler" . Niestety ich gra polega na bieganiu z pokoju do pokoju i żartach o wątpliwym poziomie.
Czy z polskimi komediami jest aż tak źle? Spodobają się one niewymagającym widzom, którym kino ma dostarczać tylko i wyłącznie rozrywkę (niekoniecznie wysokich lotów). Ci, którzy oczekują czegoś więcej, powinni zmienić repertuar. Jeśli jednak nie wymagamy wiele od naszego rodzimego kina, "" nie rozczarują.
Za możliwość obejrzenia dziękuję:
Recenzja pochodzi z portalu hatak.pl na którym miałam przyjemność opublikować tekst.
Widziałam zwiastun w kinie. Nie przekonał mnie specjalnie, chyba że jako tzw. film do browara, do odmóżdżenia się po sesji.
OdpowiedzUsuńUwielbiam polską literaturę w przeciwieństwie do naszej rodzimej kinematografii, która moim zdaniem reprezentuje bardzo słabiutki poziom, dlatego czuje wewnętrzne opory przez sięgnięciem po powyższy film.
OdpowiedzUsuńJeśli będę miał możliwość, to obejrzę, pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńCzęsto jestem takim niewymagającym widzem, dla którego kino to rozrywka. Jestem mało filmowa, zdarza mi się oglądać ambitne filmy, ale często z pełną premedytacją sięgam po denną komedię romantyczną, często polską. I świetnie się bawię. :-)
OdpowiedzUsuńJa od polskiego kina stronię już długo... Nawet nie pamiętam jaki polski film ostatnio mi się podobał... A nie... "Listy do M." Wszystko, co kojarzy się ze świętami, mnie się podoba :)
OdpowiedzUsuńSzkoda mojego czasu na ten film.
OdpowiedzUsuńMam jakieś uprzedzenia co do polskich komedii...
OdpowiedzUsuńoj, nie! Oglądałam go, okropne to było, brrrr.
OdpowiedzUsuńChyba lepiej przeczytać jakąś książkę, to będzie lepiej wykorzystany czas :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie
Szczerze mówiąc nie lubię polskich filmów. Jedyny dobry według mnie to "Skazany na bluesa" :) No i "Tylko mnie kochaj" jeszcze ujdzie. Pozostałe to klapa.
OdpowiedzUsuńTak, Skazany na bluesa...i brakło mi chusteczek higienicznych w domu
UsuńDużo pojawia się polskich komedii, a większość ma zaledwie kilka śmiesznych scen, i zazwyczaj wszystkie możemy obejrzeć już w zwiastunie, film zwykle niewiele nowego wnosi. Czasami jednak dam się na coś namówić, bo w końcu nie samą książką człowiek żyje:)
OdpowiedzUsuńNie pamiętam, czy brałaś udział w LAB, ale jeśli miałabyś ochotę, zapraszam: http://minerwaproject.blogspot.com/2013/08/liebster-blog-award-osobiste-gledzenie.html
OdpowiedzUsuńJakoś nie bawią mnie polskie komedie, szczególnie te najnowsze - już nie pamiętam kiedy na którejkolwiek się śmiałam, nie licząc uśmiechu politowania nad głupotą, banalnością i beznadziejnością dialogów.
OdpowiedzUsuń