Reżysera Petera Weira, nie znałam wcześniej. No cóż, muszę oglądnąć Niepokonanych. Tymczasem o Stowarzyszeniu... W kilku słowach, akcja rozgrywa się w szkole. I to nie byle jakiej, bo w elitarnej Akademii Welton'a. Jej czterema naczelnymi zasadami są: tradycja, honor, dyscyplina, doskonałość. I tak przez sto lat, od 1859. W 1959 r. czterej przyjaciele: Neil Perry, Knox Overstreet, Gerard Pitty oraz Charlie Dalton rozpoczynają kolejny rok szkolny, mający przygotować ich do podjęcia studiów. Niby nic szczególnego. Skostniałą i anachroniczną szkołę ożywia niekonwencjonalny nauczyciel języka angielskiego, John Keating, który również ukończył elitarną akademię Welton'a. Od pierwszej lekcji profesor zaskakuje widza ekscentrycznym podejściem do swojej pracy, o czym świadczy choćby zwrot z wiersza o Abrahamie Lincolnie, O kapitanie mój kapitanie. Owym zwrotem uczniowie, jeśli oczywiście chcą mogą się zwracać do profesora. Co na celu ma taki zabieg? Keating pragnie by jego uczniowie stali się wolnomyślicielami i zrozumieli kwintesencję poezji, dlatego w programie nauczania ekscentryczny nauczyciel pominął choćby pozytywistów czy realistów (chciałabym tak). Nadto pragnie wpoić uczniom zasadę carpe diem. Siedemnastolatkowie, będący pod wpływem charyzmy Keating'a, odnawiają tytułowe Stowarzyszenie Umarłych Poetów. Dlaczego odnawiają, a nie zakładają? Jeden z czwórki przyjaciół, bodajże Neil Perry, wypożyczył z szkolnej biblioteki kronikę pamiątkową, w której był krótki życiorys Keating'a. Z niego dowiadują się, że ich nauczyciel nie był wzorowym uczniem, sprawiał problemy wychowawcze, a jednym z nich była działalność w nielegalnym, tytułowym Stowarzyszeniu. Tak zaczyna się, zarówno film jak i powieść. Jak się zakończy ? Zapraszam do lektury lub przed ekrany.
Naprawdę warto. Dlaczego? Kleinbaum i Weir stawiają nam pytanie, co się stało z nauczycielami z powołaniem i pasją. Historia Stowarzyszenia... wywołuje w nas tęsknotę za autorytetami oraz indywidualizmem, który zatraca się w szarej rzeczywistości. Każdy z nas potrzebuje kogoś kto pozwala nam wykrzesać z siebie choć odrobinę indywidualizmu czy kreatywności. Zapewne takim kimś był John Keating. Nauczyciel, o którym wielu z nas mogłoby tylko pomarzyć. Choć z drugiej strony, czy oczekujemy od szkoły by wpajała nam ideały, czy uczyła nas do mniej lub bardziej głupich egzaminów?
Haha, znalazłam sobie temat wprost idealny na wakacje. Ja i moja umiejętność dobierania tematów. Jednakże byłam pod tak ogromnym wrażeniem książki, że jeszcze tego samego dnia oglądałam film. Jednym tchem przeczytałam 120 stron, gdy zadzwoniła moja znajoma. Z bólem serca odłożyłam powieść, a raczej wpakowałam ją do torebki. Gdy wracałam do domu, miejscowy żul, dwie panie, które miały więcej tapety na twarzy niż ja na ścianie, oraz zmęczona życiem pani z dzieckiem, patrzyli na mnie jak na wariatkę, bo gdy kończyłam czytać miałam łzy w oczach, a płakanie w autobusie nad książką, jest co najmniej dziwne, dla przeciętnego zjadacza chleba. Mniejsza o to. W powieści Marqueza, narzekałam na niedostatek dialogów. Pani Kleinbaum zaserwowała mi ich aż nadto. Książka może nie jest dziełem literackim, ale chwyta za serce. Ekranizacja, na której bazie powstała, jest niezmiernie wciągająca. Po mimo tego że oglądałam ją o drugiej w nocy nie zasnęłam, a spokój jaki niesie ze sobą noc i własne łóżko, pozwoliły mi wyć do woli. Wiem, że za to co napisze mogę narazić się na krytykę książko-holików, ale film podobał mi się dużo bardziej.;)
Stowarzyszenie Umarłych Poetów
Książka
Autor: Nancy H.Kleinbaum
Wydawnictwo: Rebis, Poznań 2000
Liczba stron: 154
Ocena: 4/6
Film:
Scenariusz:Tom Schulman
Reżyseria:Peter Weir
Rodzaj: dramat
Premiera:02.06.1989( świat) 07.10.1990(Polska)
Ocena :5/6
Może to być ciekawa powieść, ja na lekcji polskiego oglądałam fragmenty filmu :)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam :)
Książki nie znam, film widziałam, ale jakoś nie zapadł mi w pamięci.
OdpowiedzUsuńMoże się na coś skuszę:)
OdpowiedzUsuńDo tej pory spotkałam się tylko z jednym takim przypadkiem gdzie najpierw nakręcono film, a następnie napisano książkę. Nie była to za dobre lektura. Filmu ani książki nie oglądałam, jednak mam nadzieję iż szybko uda mi się to nadrobic :)
OdpowiedzUsuńFilm lepszy niż książka - to rzadkość :) Tytuł mi nie obcy, pewnie kiedyś ekranizację oglądałem.
OdpowiedzUsuńKsiążka powstała na bazie filmu, dość dziwaczne, ale prawdziwe. Obejrzałam, przeczytałam i zarówno podczas oglądania i czytania płakałam. Film piękny i dość smutny, ale wart tych wszystkich łez.
UsuńNie znam tej historii,więc muszę nadrobić zaległości w tej kwestii, ale chyba skuszę się na film, gdyż nie mam teraz zbytnio czasu na czytanie.
OdpowiedzUsuńJej, ja ani nie oglądałem (jedynie krótkie fragmenciki) ani nie czytałem, chyba więc sięgnę po film jak i książkę, tak będzie najlepiej , pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńWidziałam film, ale i książka wydaje się interesująca
OdpowiedzUsuńPiękna książka - bardzo dobrze ją wspominam. :)
OdpowiedzUsuńFilm bardzo mi się podobał! Książki nie czytałam, jeszcze:)
OdpowiedzUsuńO tak, podzielam Twoje zdanie. Chociaż mi równie bardzo podobały się książka i film. Oczywiście od łez na jednym i na drugim nie mogłam się powstrzymać. Ty mówisz, ze film oglądałaś o 2 w nocy.. A ja czytałam książkę o 1, ze świadomością, że muszę wstać o 6 rano. Jednak tak mnie pochłonęło, że nie mogłam się powstrzymać. Szkoda tylko, że tak się skończyło.. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuń